Urodzony w Gorlicach, aktualnie zamieszkujący Tarnów, gdzie zawodowo pracuje jako farmaceuta; Piotr Liana, autor debiutanckiego kryminału „Persona non grata” gościł w Bochni na spotkaniu autorskim ze swoimi czytelnikami. Jak sam o sobie mówi – niepoprawny optymista, który chce wierzyć, że ludzie są z natury dobrzy, choć w gruncie rzeczy są źli. Jak niektórzy z bohaterów jego debiutu literackiego, o którym Piotr Liana opowiada w rozmowie z Bochnianka.pl .
Pisze Pan w swojej książce „…bo dobre imię to połowa sukcesu”. To z tego właśnie powodu główny bohater ma na imię Bożydar Szczocarz, a wśród bohaterów znajdujemy Wichrzysławę, Faustynę i całą plejadę oryginalnych imion?
Piotr Liana: Przyznaję, że te oryginalne imiona to celowy zabieg, przy czym kierowałem się w ich wyborze – wieloznacznością. Weźmy taką Faustynę Abramek. Największa dewotka na wsi nosi imię Św. Faustyny, a z kolei nazwisko jest typowo żydowskie. Natomiast postać głównego bohatera Bożydara Szczocarza, o bardzo słowiańskim imieniu, to moja chęć przemycenia polskości w ewentualnym, zagranicznym przekładzie „Persona non grata”. Oczywiście o ile kiedykolwiek do niego dojdzie.
Kim jest tytułowa „Persona non grata”?
Piotr Liana: Znowu dotykamy tematu wieloznaczności, którą uwielbiam żonglować. Persona non grata w przekładzie z łaciny, to oczywiście osoba niepożądana, intruz. Ale mniej oczywiste jest już sklasyfikowanie, który z bohaterów jest tym intruzem. Mamy przecież Bożydara, który nagle wkracza w lokalną społeczność, niekoniecznie miło witany. Jest prostytutka Maryna, osoba bardzo niepożądana w bogobojnej wsi. Persona non grata pasuje również do Agnieszki Sothe – lesbijki gorszącej sąsiadów, ale nie zapominajmy także o samym mordercy grasującym w Kłobuczce. Tytuł jest niejednoznaczny i daje czytelnikowi wolną rękę w wyborze, który z bohaterów jest w jego odczuciu persona non grata.
Wspomniał już Pan nazwę miejscowości w której rozgrywa się akcja kryminału – Kłobuczka. Wymyślona na potrzeby książki mała wieś, gdzieś w okolicach Dukli na Podkarpaciu. Skąd pomysł umiejscowienia akcji kryminału właśnie tam. A nie np. w dużym mieście?
Piotr Liana: Fascynują mnie zamknięte, lokalne społeczności. Lubuję się również w zagadkach tzw. zamkniętego pokoju. Morderstwo, ofiara, kilkoro potencjalnych sprawców i ograniczona przestrzeń. Kłobuczka taka właśnie jest – prawie że odcięta od świata, z zawalonym mostem i bardzo trudnym dojazdem, stanowi idealną scenerię do wymyślonej przeze mnie historii. Nie ukrywam też, że to ułatwia pracę oraz ogranicza i tak obszerne zbieranie informacji, tzw. research. A dlaczego akcja nie dzieje się np. w Poznaniu czy Katowicach? Te miasta są już zajęte (śmiech), zostawmy je innym.
Muszę zapytać o rzecz która bardzo mnie nurtuje. „Persona non grata” sklasyfikowana jest jako kryminał, ale po jej lekturze mam mieszane uczucia odnośnie tego, czy określenie to jest trafne. Pełno w Pana książce ironii, humoru i zabawnych przerysowanych sytuacji. Kłóci się to poniekąd z kryminałami do jakich przyzwyczaili nas królowie kryminału; Larsson, Mankell czy Nesser. Jak Pan określa swój literacki debiut?
Piotr Liana: Zdaję sobie sprawę, że „Personie non grata” w ocenie wielu osób bliżej do powieści fabularnej niż klasycznego kryminału, natomiast sam określam ją gatunkiem „kryminału prowincjonalnego”. W dotychczasowym dorobku polskiej literatury jedynie w tytułach Joanny Chmielewskiej można spotkać się z taką dawką czarnego humoru. U mnie jest go bardzo dużo, ale w opozycji do kontrowersyjnego morderstwa ciężarnej kobiety czy realistycznych, krwawych opisów. Do tego smaczki z życia małej wsi, biblijne wstawki oraz dużo lokalnej gwary. Z założenia chciałem odejść od typowego rozegrania akcji – czyli mamy zabójstwo, śledztwo i na końcu wskazanie mordercy. W mojej książce wszystkie wątki, postacie i sytuacje są tak zapętlone, że do tej pory nikt nie był w stanie poprawnie wytypować, kto zabija. To dla mnie największa nagroda i dla czytelnika również, bo książka trzyma w napięciu przez całe 600 stron.
Trudno było wydać tak obszerny rękopis?
Piotr Liana: Bardzo trudno i to z wielu powodów. Główny z nich był bardzo prozaiczny – brak znanego nazwiska. Jestem absolutnym świeżakiem na rynku, na dodatek poruszam w swojej debiutanckiej książce dyskusyjne kwestie jak kościół, prostytucja czy homoseksualizm. Podejrzewam, że również jej objętość była w wielu wydawnictwach barierą nie do przejścia. Muszę zaznaczyć, że w grę nie wchodziło wyrzucenie z tekstu czegokolwiek, bo zabieg ten spowodowałby zaburzenie całej konstrukcji. Jednak udało się i dzięki Wydawnictwu Oficynka, „Persona non grata” trafiła do czytelników w całej Polsce.
Doczekają się trylogii z Bożydarem Szczocarzem?
Piotr Liana: Jest taki plan! (śmiech)